Wyjazd z Mińska do Warszawy, tutaj pierwszy problem. Jako że dotarcie do Warszawy to około 1h więc wyjechałem 2,5h wcześniej.Pociąg oczywiście stał w polu ze dwa razy, ostatni raz 1km przed Wschodnią.... stał na tyle długo że z plecakiem, torbą, zapasową kurtką zdecydowałem się na 1km marsz na piechotę a potem taksówką na dw. Zachodni... coż po prostu PKP (jako ciekawostkę dodam że ŻADEN rosyjski pociąg, nawet jadący 50h nie spoóźnił się więcej niż 2-3 minuty)
Z Warszawy Zachodniej do Lwowa autobusem PKS, około 10h jazdy, 3 przystanki po drodze. Z granicą Ukrainy nie było żadnych problemów, wizy nie są wymagane.
Dostaje się karteczkę migracyjną, pytają o cel podróży i tyle.
We Lwowie spotkałem Pawła zgodnie z naszą umową - czyli było już nas dwóch - skład na 80% wyprawy. Mieliśmy kwaterę prywatną u ukraińskiej Polonii. Bardzo przyjemnie, niedrogo. Ogólnie Lwów jest bardzo tanim miastem, np. porządny obiad - taki z kilku dań, do tego dwa piwa wychodzi około 18 PLN. Na zwiedzanie Lwowa mieliśmy jeden dzień, więc duzo nie zobaczyliśmy, głownie obeszliśmy miasto, pojedliśmy, jakaś mała biesiada wieczorem i to tyle. We Lwowie było około -4. Wodka po 8zl, papierochy za 2.
Rano mieliśmy pociąg do Moskwy. Pociąg podstawili 30 minut wcześniej, każdy przy wejściu podlega kontroli biletu. Mieliśmy klasę plackkar.
W Rosji/Ukrainie jest wiele klas pociągów. Tak ogólnie: Lux - przedziały 2 osobowe, Kupe - przedziały 4 osobowe, Plackart - boxy 6 osobowe (nie zamykane), Obscij - miejsca siedzące tylko. U nas zawsze jedno miejsce było wolne, ponieważ jeden kolega zrezygnował ostatniego dnia, ale nie wycofał biletów ani nie odwołał noclegów w hostelach. Dodatkowo na ogół (poza właśnie pociągiem ze Lwowa do Moskwy) mieliśmy miejsce obok prowadnicy, a tam na 2 dodatkowych miejscach leżą kołdry, pościele itd, więc najczęściej miejiśmy 3/6 wolnych miejsc w boxie. Inne nieznany "instytucje" z pociągu w Rosji/Ukrainie to: Prowadnica - najczęsciej młoda dziewczyna będąca "kierownikiem" wagonu (w każdym z 12-18 wagonów jest jedna), sprawdza bilety, sprząta, pilnuje samowaru, sprzedaje posiłki, napitki, pilnuje liczby pasażerów, ogólnie bardzo miła i przydatna osoba. Samowar: taka maszyneria z której mozna pobierać do woli wrzątku. Poza tym zawsze jest plan podróży. Na którą stację o której pociąg przybywa, ile stoi, o której rusza dalej - także wsio wiadomo, poza tym to nie PKP, mozna w/g tego zegarek regulować. Maksymalne opóźnienia jakie widzieliśmy po przejechaniu z 7000km pociągiem to 2-3 minuty (bardzo sporadycznie), najczęściej wszystko co do minuty. Do miejscówki dostaje się materac, poduszkę, koc + komplet pościeli (coby te rzeczy ubrać), pościel jest czysta, z zapachu świeżo uprana. podróż minęła dość szybko, wódeczki się popiło, kontrola wjazdowa Rosjan była w Brańsku, przebiegła spoko, sprawdzili dokumenty i tyle wszystkiego.
W Moskwie wzieliśmy taksówkę na miejsce (czyli do hostelu), nie chcieliśmy z taką kupą bagażu tłuc się po metrze, tym bardziej że jeszcze nie wiedzieliśmy że wszystko w Moskwie się zwiedza metrem



Pociąg do Workuty - 50h jazdy, piliśmy wódkę z Tadżykami, Ukraińcem, Białorusinem. W sumie całkiem przyjemnie, ale potem jak się trzeźwieje w bujającym się pociągu to już nie tak miło, miejsca w oxie zajęte to 3/6, temperatura stopniowo spada.... najpierw za oknami tajga, potem już tundra. Od Kotlasu tory niezelyktryfikowane, więc lokomotywa na węgiel, ogrzewanie też na węgiel - zgadnijcie na co samowar?



W Workucie czekała na nas Lilka z karteczką POLAND. Pierwsze wrażenie miasta zabójcze, ulice to śnieg z wyjeżdżonymi śladami, ale tylko płytko i bieluśki śnieg dalej, ludzie jeżdżą jak wariaci, mieszkają tu w 70% górnicy i wielkie straszne blokowiska. Dorwaliśmy taksi (200 RUB) zawiozło nas do hotelu Vorkuta. Tam próbowaliśmy wyłudzic registrację (w Rosji gdziekolwiek przebywasz dłuzej niz 3 dni musisz miec registracje, naczej bedą problemy przy wyjezdzie lub kontroli milicji) ale nie przebywac w hotelu. Poganiali Lilke do kilku miejsc, ale sie nie udalo, wiec musielismy zalatwic registracje w urzedzie migracyjnym. Poszilismy do mieszkania, ktore zalatwil nam Sasza. ma on 2 mieszkania, jedno nam dal na tydzien, cale mieszkanie dla nas, urzadzone normalnie, TV, wieza, pralka, lodowka - wsio. Zostawil nam klucze. Potem z Lilka do urzedu migracyjnego, tutaj 2 h zabawy z biurokracja, akt wlasnosci mieszkania byl np. potrzebny i Sasza osobiscie, do tego urzednik "zbieral" zagraniczne monety: 1zl, 2zl, 5zl, 50gr, 20gr, 10gr - zalatwilo sprawe. Numizmatyk

Potem kupic karty SIM, w Rosji karta SIM z Moskwy na Workucie to już roaming, u nich roaming to juz jak jestes w innej "oblasti", kupilismy MTC na Lilke, i aktywowalismy promocje SMS w roamingu (do Polski tez) 5 RUB i na tym juz jechalismy non-stop. Minuta rozmowy 50 RUB, naliczanie minutowe. Co innego z miejscowymi, chyba okolo 1-2 RUBLI za minute, naliczanie sekundowe - grosze! Potem na kafejke internetowa, ale nie mozna tam nic instalowac (mam na mysli klienta SSH coby sie zdalnie z moim kompem polaczyc) wiec opuszczamy lokal. Potem na pizze, tutaj ceny calkiem OK. Duza pizza 230 RUB, piwo 50 RUB. Pracuje w pizzeri dziewczyna Saszy, mila kobitka

Na drugi dzien przychodzi Wiktor, aby sprawdzic nasz ekwipunek, kaze nam dokupic maski na twarz (z pczatku myslelismy ze chce nas naciagnac abysmy wydali kase, ale nie,gosc jest 100% uczciwy, bez masek bysmy po prostu mordy poodmrazali i to ostro), maski sa tanie, pewne inne rzeczy tez mu srednio pasuja (buty, spodnie), ale mowi ze nam pozyczy - faktycznie potem tak robi. Idziemy wiec o sklepu sportowego, kupujemy maski, potem do jego sklepu (gosc ma dwa spozywczaki), tam na zapleczu ma garaz i w nim skuter sniezny. W sumie ma 2 skutery. Mowi ze samocod go malo obchodzi (ma Lade za 15000 RUB), bo Workuta ma tylko ze 20 km dróg dookoła, które z niczym sie nie łaczą - po prostu nie wyjedziesz daleko za miasto, dalej tylko tundra. Natomiast skuter ma za 500000 RUB, bo tym nawet 700 km sie wypuszcza na polowanie. Viktro jest mysliwym, zabil chyba wsztsko co sie kreci dookolo Workuty, wliczajac niedzwiedzia (pokazywal zdjecia). jego bron to noz mysliwski i.... Kalasznikow


Rano przyjezdza Viktor (Witja), jedziemy na WIELKIE zakupy do jego sklepu - na karteczke, coby bylo taniej, zarcie wszystko zabieramy ze sobo bo tam NIE MA NIC, bierzemy tez 3 beczułki po 50 litrów benzyny, sporo oleju do dwusuwa, swiece itp graty. Ubieramy się konkretnie. Np ja: podkoszulek z długi rękawem x2, bluza, sfeter, polar AKP, kurtka puchowa, kalesony 2par, spodnie wojskowe, kombinezon na szelki, buty po 2 na jedna noge - jeden miekki z filca, gruby, na wierzch taki jakby z ortalionu, nieprzemakalny, wiązany dookoła, kominiarka, maska, szalik, uszanka zawiązana, google. Ledwo da sie ruszać. Paweł podobnie. Ruszamy, temperatura -35, lekki wiatr. Bezkresna przestrzen za misatem robi wrazenie.... jak antarktyda, nagrywam krotki filmik z jazda - 19s, dluzej nie moge reki golej z aparatem utrzymac przy 60 km/h. Przy okazji - kazde quattro wymieka przy skuterze snieznym, ta maszyna wjedzie poprostu wszedzie i pod takie nachylenia ze az nie moglem uwierzyc, przyspieszenie ma (tak do 40-50 km/h) jak S6 w manualnu alo i lepsze.... predkosc maks okolo 120 km/h, 90 km/h jechalismy kilka razy, skreca sie tym ciezko, opiera sie to na balansie ciala, troche podobnie jak w motocyklu, ale jdnak inaczej. Da sie opanowac :p Skrzynia biegow automatyczna 2 biegowa, jak puscisz gaz to zatrzyma sie powoli do zera, do tego hamulec. Byly dwa skutery, na jednym ja z Viktorem + przyczepa z zarciem i benzyna (na sankach takic jakby), drugim jechal Pawel sam (w drodze powrotnej ja jechalem drugim). Spalanie okolo 30-40 litrów / 100 km. Do celu z Workuty mielismy 120 km, z czego okolo 80-90 po gorach. Ogolnie poznalem chyba z 5 rodzai sniegu, ze 3 lodu, zapascie sniezne, ukryte nurty rzeczne, wydmy, strome stoki, drzewka pod sniegiem itd. Byly zajace, kuropatwy... nawet kilka prawdziwych drzew w gorach. Jazdy bylo 6-7 godzin, dupe mozna poobjac ze az strach. Ale najbardziej zakwasy w rekach od trzymania sie kurczowego siedzenia, Viktor jezdzi jak psychopata, ale chyba zna granice mozliwosci skutera, ja ich nie znam wiec nie raz myslalem ze juz lezymy i kwiczymy.... przejazd po rzece i lod zaczyna pekac, WIktor spokojnie na gaz... echhh.

Po dluuuuuugiej jezdzie docieramy do stacji Sob, 2-3 chlupy, jedna zamieszkana i stacja kolejowa. Na stacji pokoje goscinne (dla pracownikow - gdyby nie oni tej wsi by nie bylo), kuchnia, lazienka itd. Wlasciwie zyja tu tylko pracownicy stacji i pies. W pokojach 9-12 stopni ciepla, palone weglem ale sciany budynku dosc cienkie. Sniegu gdzieniegdzie 1,5 metra. mamy 2 noclegi dla 3 osob za 1000 RUB. radia, TV, zasiegu GSM, sklepow tutaj NIE MA. Pojedlismy cos, okolo 21:00 pawel jedzie z Wiktorem na zajaca (w nocy), beda strzelac z kalacha. Sam Pawel jeszcze nie wie na co sie szykowac. Wracaja po 1,5h, Pawel prawie blady ze strachu. Ublii zajaca ale... teraz jechal Wiktor sam i nie musial na nikogo czekac, wiec jechal "po swojemu" (sam sie o tym przekonam jutro, nie lepiej bede wygladam, Pawel mowi ze mial nawet lepiej bo noc i nie wiedzial co te gosc wyczynia), ogolnie Wiktor zapieprza slalomem po stokach gorski (45 stopni nachylenia), 60-80 km/h, widocznosc max 50m (ale to tylko swiatla skutera), SZALENSTWO, a Pwel jedna reka sie trzyma a druga naparza z Kalacha.... to trzeba przezyc. Oczywiscie wywalili sie gdzie bo nagle im sie grunt urwal, zgubili google, sniegochod na nich wyladowal - ogolnie masakra, ale dla Wiktora to nic strasznego. A ja zapytalem Wiktora gdzie mozna SMS-a wyslac (w sensie gdzie jest zasieg), on powiedzial ze jutro pojedziemy (jakby nigdy nic) na szczyt gor to tam zlapiemy zasieg.... wieczorem pojedlismy i troche wypilismy (ale malo, coby na jutro byc w dobrym zdrowiu


Rano wstalismy, dotankowalismy sniegchody, sniadanie i jade z Wiktorem na gore wyslac SMS-a, jazda slalomem 60-70 km/h, po przeleczach gorkich, Wiktro robi sobie drift, i lapie kierunek, obok przepasc ze 100m w dol, nachlenie z 70 stopni, a on sobie jedzie, tez oczywiscie sie wywalamy w jednym miejscu, tam gdzie on wczoraj z Pawlem i znajdujemy jego google ktore zgubil wczoraj, najgorszy jest jeden podjazd. Obaj praktycznie siedzimy na boku sniegochodu bo malo miejsca na skret, sniegochod wychylony tak ze moim zdaniem powinien sie przewrocic, drozka waska, obok ta przepasc, jeszcze bardziej stroma i wysoka. Po 2 godzinach na szczycie znajdujemy zasieg, 2 SMS-y i wracamy, zeby ten Wiktor chcociaz spokojnie jechal do dolu, ale nie on sie BAWI, robi sobie drifty, slalom - dla niego to super zabawa


Potem juz na dwa sniegochody ruszamy w prawdziwe (czyta bardziej skaliste i wyzsze) gory. Po drodze Pawlowi gasnie snieochod. Wymiana swiec przy -27 (tyle bylo tego dnia), ale cos nie tak, w koncu nagle odpala, nie wiadomo co mu bylo. Potem stopniowo przeleczami, zamarznietymi rzekami, po kamieniach, skalach, przewianych do samej ziemi przeleczach gdzie tak piz*ilo ze trzeba bylo sie odwracac w prawo i tak non stop az do spokojniejszego miejsca. Wile bylo takich miejsc ze trzeba bylo wysiadac i plozy ustawiac miedzy kamieniami (takie okraglaki 30cm-1,5m) Dotarlismy w bardzo malownicza doline, byl tam nawet "goralski" domek, ale w srodku snieg pod sufit (nieszczelne sciany i drzwi), aparat odmowil mi posluszenstwa - padly baterie

Rano dotankowywanie sniegochodow (oddzielne beczki) jeden to 2 suw drugi 4 suw (nowszy). Wieje wiatr i daleko na gorach widac bialo, zamiec moze byc, Wiktorowi sie to nie podoba, mowi ze trzeba wczesnie wyjechac - chyba wie co mowi. Jedziemy troche blizsza droga powotna, wieje, pada snieg, chwilami slaba widocznosc (moloko jak mowi Wiktor, jedziesz i nie widzisz horyzontu, wszystko biale, nie wiadomo czy to ziemia czy niebo), wtedy Wiktor uzywa GPS-a. Pytamy sie czy ma telefon satelitarny, on mowi ze zostawil w domu (Global Star) bo tak blisko nie oplaca sie brac ze soba. Okazuje sie ze gosc SAM jezdzi sobie z przyczepka 200-250 litrow benzyny, GlobalStarem, GPS-em i kochanym Kalachem nawet 700 km na polowanie.... KOZAK jednym slowem. Po drodze poluja z Pawlem na kuropawy, ja jade drugim sniegochodem. Raz jada przez rzeke, ja za nimi, jeb i po nich zostaje dziura 0,5 x 1 m w lodzie, widac wode.... oni tego nie zauwazyli i juz w oddali znikaja. No to ja celuje 2m obok, rozpęd, gaz do dechy i ognia... przejechalem, nie wiem czy lod pękł - ryk silnika. Potem juz blizej Workuty, sa autostrady 9czyli slad po 1-2 sniegochodach zprzed 2 dni - moze to nasze slady?), jade 80 km/h ale mi znikaja z widoku, pewnie jada ze 100, ale jak skrecaja?? Mi sie przy tym speedzie nie udaje musze zwalniac, na szczescie poczekali na mnie :p Wieczorem jestesmy w Workucie, cieple jedzonko, piwko. Jeszcze gdzies po drodze gaśnie mi skuter, zostaje sam, oni jadą i jadą (oglądaj asie co 5-10 minut), nie chce z kluczyka odpalić - próbowałem z 5 razy, akumulator w końcu padł.... podem na "korbę" też nic. Wrocili gdzieś za 15 minut (ja robiłem sobie zdjecia), Do Witji: nie rabotajet :p, znowu świece, kable i po około 10 min odpala - znalazł się powód, przełącznik ogrzewania rąk miał zwarcie, coż wyłaczamy, 2 pary rękawic i ognia!
Na następny dzień (zostały 2), zwiedzanie, zakupy suvenirów, wysylanie pocztówek, zakupy zarcia, pizzeria, zjedzenie upolowanego zajaca w karczmie, biesiadka. Kupa kobiet codzi tu w miniówach - dziwne, fakty cieplej teraz, zaledwie -15 w Workucie, ale przy -35 tez takie byly i matki z dziecmi... Drugi dzień podobnie, zwiedzanie, troche odpoczynku, przeszlismy miasto wzdłuż piechotką, pakujemy się, sprzątamy, prysznice itd. Lilce kupujemy kwiaty, czekoladki. Sasza bierze od nas w sumie 4000 RUB za tydzień na dwóch więc OK. Skutery kosztują 500 EURO na dwóch + zarcie i paliwo. Ogolnie wychodzi po 400 USD - tez przyzwoicie moim zdanie, w tym jeszcze byl trening, wszelkie wozenie po miescie (Wiktor po miescie jezdzi jak psycol, jak na sniegochodzie, jak ktos twierdzi ze jest dobry w jezdzeniu/driftowaniu po sniegu, niech przejedzie sie z Witją) w supermarkecie widzimy ekstra laske, taka ma spodnice ze najmniejszy ruch i majtki jej widac :p, potem tez widzimy ja w kawiarni (gdzie wzielismy sobie 0.5 i po rybie), chyba jakas galerianka albo co, mialem jej zdjecie zrobic, ale sie bezczelnie gapila na nas i glupio bylo jakos :p

Następny dzień to pociąg do Konoszy (tam przesiadka z oczekiwaniem 16h na stacji), do Konoszy jedziemy 33h, tam wysiadamy o 3:00 i na stacji bierzemy pokoj, troche drogo bo 550 RUB/osobe ale coz, nie mielismy zamiaru siedziec na poczekalni 16h. Zakupy, wyspanie sie, kolejny pociag do Murmanska, 33h. razem w podrozy Workuta-->Murmansk: 82h!!. Po drodze Bielomorsk, Kem (stad mozna promem popłynąc na wyspy Solowieckie), tutaj juz klimaty bardziej fińskie, narciarze pojawiają się, nazwy miejscowosci w dwoch jezykach (pamietaja czasy zprzed wojny zimowej). Temperatury okolo -8 wiec cieploW Murmańsku jestesmy o 3:30. Wita na na stacji Artur (doleciał wczoraj samolotem). proponuje nam hotel, ale my wolimy do prywatnej kwater - rozstajemy sie do jutra. Bierzemy taksi do mieszkania Vadima, 150 RUB. Blok jak zawsze straszy wygladem, domofon do Vadima, otwiera nam i wchodzimy. Gość (jak wszyscy Rosjanie) bardzo w porzadku, pijemy herbatke, przegryzamy cos i idziemy spac.Rano pobudka, Vadim idzie do pracy a my zwiedzac. Niestety akurat dzis oceanarium nieczynne


Spotykamy Artura na dworcu kolejowym, kupujemy zarcie (wodke tez) i w pociag. Trafila nam sie wycieczka szkolna, tylko my i wycieczka w pociagu. Jakies kontrole poza tym. Artur i ja nie pijemy, Pawel tak, mowimmy mu ze moga byc klopoty ale wiadomo - suszy go.... okazjue sie ze dzieci tez chleja, sa jakies afery, zawsze pierwsi winni cudzoziemcy, ze 4 kontrole milicji, Pawel narabany, na szczescie wszytsko sie udaje (papiery mamy ok), okazuje sie ze chleja dzieci, a my nic z tym wspolego nie mamy... daja nam spokoj. Po 7h mijamy miejscowosc Polarny Krug

W Piterze wysiadamy, Artur probuje bilet elektroniczny wymienic ale nic z tego, w kasie nie pomogli mu, dopiero gadal z naczelnikiem stacji, ten mu wszystko wyjasnil - teraz niby juz wie. Metrem z przesiadka jedziemy na Majakowska, tam gdzie ma byc hostel. Troche na miejscu krazymy ale znajdujemy sprytnie ukryty hostel (podobnie jak z hostelem w Moskwie bylo, tez krazylismy). Tam sie rozpakowujemy (ja skoczylem do Maka na 2x bigMac - to tutaj najtansze

Rano podudka, herbatka (ja jeszcze do Maka skoczylem na 2x BigMac a oni po drodze do innej knajpki na bliny) i ruszamy na zwiedzanie.W hostelu musielismy sie o 12:00 wymeldowac, ale bagaze pozwolili nam zostawic. Pojechalismy gdzies daleko na polnoc, szukac jakiego pomnika, 2-3h piechota lazilismy (ponieturystycznych czesciach miats przy -27), pominka nie znalezlismy tak do konca (cos tam bylo), ale byl bar, tam po herbatce, bo piwo bylo straszliwie drogie. Potem autobusem na metro, stamtad na Ernitraż. Porobilem zdjecia cerwki (bardzo ladna), wpadlismy na zupke, potem do ksiegarni na ponad godzinę. Potem znow do baru, ja dw piwka i obiad, oni po obiedzie. Pawel w obawie (nieuzasadnionej) przed autobusem bal sie pic piwo. Potem szybko na suveniry (malo czasu) i na metro. I tutaj ZONK, metro ma przerwe (ta stacja) 1,5 więc z buta na Majakowską (2-3 km), szybkie zdjecia po drodze - malo czasu. W hostelu szybko wziac bagaze, herbata i metrem na dworzec autobusowy. Od metra jeszcze 400m piechota. Ja ostatnie zakupy (jedzenie), kantor wymiana reszty rubli na EUR i potem w autobus, tuz przed autobusem KEBAB.
Autobus z Pitera do Rygi siedze obok Pawla - strasznie ciasno niestety. W sroku TV (1 film obejrzelismy), lazienka, mozna kupic zarcie, picie, prowadnica, objasnia wszystko. Full luksus - tyle ze spanie w autobusie to nie to co w pociagu

To narazie tyle, zdjęcia jutro, bo dzisiaj juz się napisałem dość....
Na razie wstępna wersja bez zdjęć (mało czasu)
Wyjazd z Mińska do Warszawy, tutaj pierwszy problem. Jako że dotarcie do Warszawy to około 1h więc wyjechałem 2,5h wcześniej.Pociąg oczywiście stał w polu ze dwa razy, ostatni raz 1km przed Wschodnią.... stał na tyle długo że z plecakiem, torbą, zapasową kurtką zdecydowałem się na 1km marsz na piechotę a potem taksówką na dw. Zachodni... coż po prostu PKP (jako ciekawostkę dodam że ŻADEN rosyjski pociąg, nawet jadący 50h nie spoóźnił się więcej niż 2-3 minuty)
Z Warszawy Zachodniej do Lwowa autobusem PKS, około 10h jazdy, 3 przystanki po drodze. Z granicą Ukrainy nie było żadnych problemów, wizy nie są wymagane.
Dostaje się karteczkę migracyjną, pytają o cel podróży i tyle.
We Lwowie spotkałem Pawła zgodnie z naszą umową - czyli było już nas dwóch - skład na 80% wyprawy. Mieliśmy kwaterę prywatną u ukraińskiej Polonii. Bardzo przyjemnie, niedrogo. Ogólnie Lwów jest bardzo tanim miastem, np. porządny obiad - taki z kilku dań, do tego dwa piwa wychodzi około 18 PLN. Na zwiedzanie Lwowa mieliśmy jeden dzień, więc duzo nie zobaczyliśmy, głownie obeszliśmy miasto, pojedliśmy, jakaś mała biesiada wieczorem i to tyle. We Lwowie było około -4. Wodka po 8zl, papierochy za 2.
Rano mieliśmy pociąg do Moskwy. Pociąg podstawili 30 minut wcześniej, każdy przy wejściu podlega kontroli biletu. Mieliśmy klasę plackkar.
W Rosji/Ukrainie jest wiele klas pociągów. Tak ogólnie: Lux - przedziały 2 osobowe, Kupe - przedziały 4 osobowe, Plackart - boxy 6 osobowe (nie zamykane), Obscij - miejsca siedzące tylko. U nas zawsze jedno miejsce było wolne, ponieważ jeden kolega zrezygnował ostatniego dnia, ale nie wycofał biletów ani nie odwołał noclegów w hostelach. Dodatkowo na ogół (poza właśnie pociągiem ze Lwowa do Moskwy) mieliśmy miejsce obok prowadnicy, a tam na 2 dodatkowych miejscach leżą kołdry, pościele itd, więc najczęściej miejiśmy 3/6 wolnych miejsc w boxie. Inne nieznany "instytucje" z pociągu w Rosji/Ukrainie to: Prowadnica - najczęsciej młoda dziewczyna będąca "kierownikiem" wagonu (w każdym z 12-18 wagonów jest jedna), sprawdza bilety, sprząta, pilnuje samowaru, sprzedaje posiłki, napitki, pilnuje liczby pasażerów, ogólnie bardzo miła i przydatna osoba. Samowar: taka maszyneria z której mozna pobierać do woli wrzątku. Poza tym zawsze jest plan podróży. Na którą stację o której pociąg przybywa, ile stoi, o której rusza dalej - także wsio wiadomo, poza tym to nie PKP, mozna w/g tego zegarek regulować. Maksymalne opóźnienia jakie widzieliśmy po przejechaniu z 7000km pociągiem to 2-3 minuty (bardzo sporadycznie), najczęściej wszystko co do minuty. Do miejscówki dostaje się materac, poduszkę, koc + komplet pościeli (coby te rzeczy ubrać), pościel jest czysta, z zapachu świeżo uprana. podróż minęła dość szybko, wódeczki się popiło, kontrola wjazdowa Rosjan była w Brańsku, przebiegła spoko, sprawdzili dokumenty i tyle wszystkiego.
W Moskwie wzieliśmy taksówkę na miejsce (czyli do hostelu), nie chcieliśmy z taką kupą bagażu tłuc się po metrze, tym bardziej że jeszcze nie wiedzieliśmy że wszystko w Moskwie się zwiedza metrem



Pociąg do Workuty - 50h jazdy, piliśmy wódkę z Tadżykami, Ukraińcem, Białorusinem. W sumie całkiem przyjemnie, ale potem jak się trzeźwieje w bujającym się pociągu to już nie tak miło, miejsca w oxie zajęte to 3/6, temperatura stopniowo spada.... najpierw za oknami tajga, potem już tundra. Od Kotlasu tory niezelyktryfikowane, więc lokomotywa na węgiel, ogrzewanie też na węgiel - zgadnijcie na co samowar?



W Workucie czekała na nas Lilka z karteczką POLAND. Pierwsze wrażenie miasta zabójcze, ulice to śnieg z wyjeżdżonymi śladami, ale tylko płytko i bieluśki śnieg dalej, ludzie jeżdżą jak wariaci, mieszkają tu w 70% górnicy i wielkie straszne blokowiska. Dorwaliśmy taksi (200 RUB) zawiozło nas do hotelu Vorkuta. Tam próbowaliśmy wyłudzic registrację (w Rosji gdziekolwiek przebywasz dłuzej niz 3 dni musisz miec registracje, naczej bedą problemy przy wyjezdzie lub kontroli milicji) ale nie przebywac w hotelu. Poganiali Lilke do kilku miejsc, ale sie nie udalo, wiec musielismy zalatwic registracje w urzedzie migracyjnym. Poszilismy do mieszkania, ktore zalatwil nam Sasza. ma on 2 mieszkania, jedno nam dal na tydzien, cale mieszkanie dla nas, urzadzone normalnie, TV, wieza, pralka, lodowka - wsio. Zostawil nam klucze. Potem z Lilka do urzedu migracyjnego, tutaj 2 h zabawy z biurokracja, akt wlasnosci mieszkania byl np. potrzebny i Sasza osobiscie, do tego urzednik "zbieral" zagraniczne monety: 1zl, 2zl, 5zl, 50gr, 20gr, 10gr - zalatwilo sprawe. Numizmatyk

Potem kupic karty SIM, w Rosji karta SIM z Moskwy na Workucie to już roaming, u nich roaming to juz jak jestes w innej "oblasti", kupilismy MTC na Lilke, i aktywowalismy promocje SMS w roamingu (do Polski tez) 5 RUB i na tym juz jechalismy non-stop. Minuta rozmowy 50 RUB, naliczanie minutowe. Co innego z miejscowymi, chyba okolo 1-2 RUBLI za minute, naliczanie sekundowe - grosze! Potem na kafejke internetowa, ale nie mozna tam nic instalowac (mam na mysli klienta SSH coby sie zdalnie z moim kompem polaczyc) wiec opuszczamy lokal. Potem na pizze, tutaj ceny calkiem OK. Duza pizza 230 RUB, piwo 50 RUB. Pracuje w pizzeri dziewczyna Saszy, mila kobitka

Na drugi dzien przychodzi Wiktor, aby sprawdzic nasz ekwipunek, kaze nam dokupic maski na twarz (z pczatku myslelismy ze chce nas naciagnac abysmy wydali kase, ale nie,gosc jest 100% uczciwy, bez masek bysmy po prostu mordy poodmrazali i to ostro), maski sa tanie, pewne inne rzeczy tez mu srednio pasuja (buty, spodnie), ale mowi ze nam pozyczy - faktycznie potem tak robi. Idziemy wiec o sklepu sportowego, kupujemy maski, potem do jego sklepu (gosc ma dwa spozywczaki), tam na zapleczu ma garaz i w nim skuter sniezny. W sumie ma 2 skutery. Mowi ze samocod go malo obchodzi (ma Lade za 15000 RUB), bo Workuta ma tylko ze 20 km dróg dookoła, które z niczym sie nie łaczą - po prostu nie wyjedziesz daleko za miasto, dalej tylko tundra. Natomiast skuter ma za 500000 RUB, bo tym nawet 700 km sie wypuszcza na polowanie. Viktro jest mysliwym, zabil chyba wsztsko co sie kreci dookolo Workuty, wliczajac niedzwiedzia (pokazywal zdjecia). jego bron to noz mysliwski i.... Kalasznikow


Rano przyjezdza Viktor (Witja), jedziemy na WIELKIE zakupy do jego sklepu - na karteczke, coby bylo taniej, zarcie wszystko zabieramy ze sobo bo tam NIE MA NIC, bierzemy tez 3 beczułki po 50 litrów benzyny, sporo oleju do dwusuwa, swiece itp graty. Ubieramy się konkretnie. Np ja: podkoszulek z długi rękawem x2, bluza, sfeter, polar AKP, kurtka puchowa, kalesony 2par, spodnie wojskowe, kombinezon na szelki, buty po 2 na jedna noge - jeden miekki z filca, gruby, na wierzch taki jakby z ortalionu, nieprzemakalny, wiązany dookoła, kominiarka, maska, szalik, uszanka zawiązana, google. Ledwo da sie ruszać. Paweł podobnie. Ruszamy, temperatura -35, lekki wiatr. Bezkresna przestrzen za misatem robi wrazenie.... jak antarktyda, nagrywam krotki filmik z jazda - 19s, dluzej nie moge reki golej z aparatem utrzymac przy 60 km/h. Przy okazji - kazde quattro wymieka przy skuterze snieznym, ta maszyna wjedzie poprostu wszedzie i pod takie nachylenia ze az nie moglem uwierzyc, przyspieszenie ma (tak do 40-50 km/h) jak S6 w manualnu alo i lepsze.... predkosc maks okolo 120 km/h, 90 km/h jechalismy kilka razy, skreca sie tym ciezko, opiera sie to na balansie ciala, troche podobnie jak w motocyklu, ale jdnak inaczej. Da sie opanowac :p Skrzynia biegow automatyczna 2 biegowa, jak puscisz gaz to zatrzyma sie powoli do zera, do tego hamulec. Byly dwa skutery, na jednym ja z Viktorem + przyczepa z zarciem i benzyna (na sankach takic jakby), drugim jechal Pawel sam (w drodze powrotnej ja jechalem drugim). Spalanie okolo 30-40 litrów / 100 km. Do celu z Workuty mielismy 120 km, z czego okolo 80-90 po gorach. Ogolnie poznalem chyba z 5 rodzai sniegu, ze 3 lodu, zapascie sniezne, ukryte nurty rzeczne, wydmy, strome stoki, drzewka pod sniegiem itd. Byly zajace, kuropatwy... nawet kilka prawdziwych drzew w gorach. Jazdy bylo 6-7 godzin, dupe mozna poobjac ze az strach. Ale najbardziej zakwasy w rekach od trzymania sie kurczowego siedzenia, Viktor jezdzi jak psychopata, ale chyba zna granice mozliwosci skutera, ja ich nie znam wiec nie raz myslalem ze juz lezymy i kwiczymy.... przejazd po rzece i lod zaczyna pekac, WIktor spokojnie na gaz... echhh.

Po dluuuuuugiej jezdzie docieramy do stacji Sob, 2-3 chlupy, jedna zamieszkana i stacja kolejowa. Na stacji pokoje goscinne (dla pracownikow - gdyby nie oni tej wsi by nie bylo), kuchnia, lazienka itd. Wlasciwie zyja tu tylko pracownicy stacji i pies. W pokojach 9-12 stopni ciepla, palone weglem ale sciany budynku dosc cienkie. Sniegu gdzieniegdzie 1,5 metra. mamy 2 noclegi dla 3 osob za 1000 RUB. radia, TV, zasiegu GSM, sklepow tutaj NIE MA. Pojedlismy cos, okolo 21:00 pawel jedzie z Wiktorem na zajaca (w nocy), beda strzelac z kalacha. Sam Pawel jeszcze nie wie na co sie szykowac. Wracaja po 1,5h, Pawel prawie blady ze strachu. Ublii zajaca ale... teraz jechal Wiktor sam i nie musial na nikogo czekac, wiec jechal "po swojemu" (sam sie o tym przekonam jutro, nie lepiej bede wygladam, Pawel mowi ze mial nawet lepiej bo noc i nie wiedzial co te gosc wyczynia), ogolnie Wiktor zapieprza slalomem po stokach gorski (45 stopni nachylenia), 60-80 km/h, widocznosc max 50m (ale to tylko swiatla skutera), SZALENSTWO, a Pwel jedna reka sie trzyma a druga naparza z Kalacha.... to trzeba przezyc. Oczywiscie wywalili sie gdzie bo nagle im sie grunt urwal, zgubili google, sniegochod na nich wyladowal - ogolnie masakra, ale dla Wiktora to nic strasznego. A ja zapytalem Wiktora gdzie mozna SMS-a wyslac (w sensie gdzie jest zasieg), on powiedzial ze jutro pojedziemy (jakby nigdy nic) na szczyt gor to tam zlapiemy zasieg.... wieczorem pojedlismy i troche wypilismy (ale malo, coby na jutro byc w dobrym zdrowiu


Rano wstalismy, dotankowalismy sniegchody, sniadanie i jade z Wiktorem na gore wyslac SMS-a, jazda slalomem 60-70 km/h, po przeleczach gorkich, Wiktro robi sobie drift, i lapie kierunek, obok przepasc ze 100m w dol, nachlenie z 70 stopni, a on sobie jedzie, tez oczywiscie sie wywalamy w jednym miejscu, tam gdzie on wczoraj z Pawlem i znajdujemy jego google ktore zgubil wczoraj, najgorszy jest jeden podjazd. Obaj praktycznie siedzimy na boku sniegochodu bo malo miejsca na skret, sniegochod wychylony tak ze moim zdaniem powinien sie przewrocic, drozka waska, obok ta przepasc, jeszcze bardziej stroma i wysoka. Po 2 godzinach na szczycie znajdujemy zasieg, 2 SMS-y i wracamy, zeby ten Wiktor chcociaz spokojnie jechal do dolu, ale nie on sie BAWI, robi sobie drifty, slalom - dla niego to super zabawa


Potem juz na dwa sniegochody ruszamy w prawdziwe (czyta bardziej skaliste i wyzsze) gory. Po drodze Pawlowi gasnie snieochod. Wymiana swiec przy -27 (tyle bylo tego dnia), ale cos nie tak, w koncu nagle odpala, nie wiadomo co mu bylo. Potem stopniowo przeleczami, zamarznietymi rzekami, po kamieniach, skalach, przewianych do samej ziemi przeleczach gdzie tak piz*ilo ze trzeba bylo sie odwracac w prawo i tak non stop az do spokojniejszego miejsca. Wile bylo takich miejsc ze trzeba bylo wysiadac i plozy ustawiac miedzy kamieniami (takie okraglaki 30cm-1,5m) Dotarlismy w bardzo malownicza doline, byl tam nawet "goralski" domek, ale w srodku snieg pod sufit (nieszczelne sciany i drzwi), aparat odmowil mi posluszenstwa - padly baterie

Rano dotankowywanie sniegochodow (oddzielne beczki) jeden to 2 suw drugi 4 suw (nowszy). Wieje wiatr i daleko na gorach widac bialo, zamiec moze byc, Wiktorowi sie to nie podoba, mowi ze trzeba wczesnie wyjechac - chyba wie co mowi. Jedziemy troche blizsza droga powotna, wieje, pada snieg, chwilami slaba widocznosc (moloko jak mowi Wiktor, jedziesz i nie widzisz horyzontu, wszystko biale, nie wiadomo czy to ziemia czy niebo), wtedy Wiktor uzywa GPS-a. Pytamy sie czy ma telefon satelitarny, on mowi ze zostawil w domu (Global Star) bo tak blisko nie oplaca sie brac ze soba. Okazuje sie ze gosc SAM jezdzi sobie z przyczepka 200-250 litrow benzyny, GlobalStarem, GPS-em i kochanym Kalachem nawet 700 km na polowanie.... KOZAK jednym slowem. Po drodze poluja z Pawlem na kuropawy, ja jade drugim sniegochodem. Raz jada przez rzeke, ja za nimi, jeb i po nich zostaje dziura 0,5 x 1 m w lodzie, widac wode.... oni tego nie zauwazyli i juz w oddali znikaja. No to ja celuje 2m obok, rozpęd, gaz do dechy i ognia... przejechalem, nie wiem czy lod pękł - ryk silnika. Potem juz blizej Workuty, sa autostrady 9czyli slad po 1-2 sniegochodach zprzed 2 dni - moze to nasze slady?), jade 80 km/h ale mi znikaja z widoku, pewnie jada ze 100, ale jak skrecaja?? Mi sie przy tym speedzie nie udaje musze zwalniac, na szczescie poczekali na mnie :p Wieczorem jestesmy w Workucie, cieple jedzonko, piwko. Jeszcze gdzies po drodze gaśnie mi skuter, zostaje sam, oni jadą i jadą (oglądaj asie co 5-10 minut), nie chce z kluczyka odpalić - próbowałem z 5 razy, akumulator w końcu padł.... podem na "korbę" też nic. Wrocili gdzieś za 15 minut (ja robiłem sobie zdjecia), Do Witji: nie rabotajet :p, znowu świece, kable i po około 10 min odpala - znalazł się powód, przełącznik ogrzewania rąk miał zwarcie, coż wyłaczamy, 2 pary rękawic i ognia!
Na następny dzień (zostały 2), zwiedzanie, zakupy suvenirów, wysylanie pocztówek, zakupy zarcia, pizzeria, zjedzenie upolowanego zajaca w karczmie, biesiadka. Kupa kobiet codzi tu w miniówach - dziwne, fakty cieplej teraz, zaledwie -15 w Workucie, ale przy -35 tez takie byly i matki z dziecmi... Drugi dzień podobnie, zwiedzanie, troche odpoczynku, przeszlismy miasto wzdłuż piechotką, pakujemy się, sprzątamy, prysznice itd. Lilce kupujemy kwiaty, czekoladki. Sasza bierze od nas w sumie 4000 RUB za tydzień na dwóch więc OK. Skutery kosztują 500 EURO na dwóch + zarcie i paliwo. Ogolnie wychodzi po 400 USD - tez przyzwoicie moim zdanie, w tym jeszcze byl trening, wszelkie wozenie po miescie (Wiktor po miescie jezdzi jak psycol, jak na sniegochodzie, jak ktos twierdzi ze jest dobry w jezdzeniu/driftowaniu po sniegu, niech przejedzie sie z Witją) w supermarkecie widzimy ekstra laske, taka ma spodnice ze najmniejszy ruch i majtki jej widac :p, potem tez widzimy ja w kawiarni (gdzie wzielismy sobie 0.5 i po rybie), chyba jakas galerianka albo co, mialem jej zdjecie zrobic, ale sie bezczelnie gapila na nas i glupio bylo jakos :p

Następny dzień to pociąg do Konoszy (tam przesiadka z oczekiwaniem 16h na stacji), do Konoszy jedziemy 33h, tam wysiadamy o 3:00 i na stacji bierzemy pokoj, troche drogo bo 550 RUB/osobe ale coz, nie mielismy zamiaru siedziec na poczekalni 16h. Zakupy, wyspanie sie, kolejny pociag do Murmanska, 33h. razem w podrozy Workuta-->Murmansk: 82h!!. Po drodze Bielomorsk, Kem (stad mozna promem popłynąc na wyspy Solowieckie), tutaj juz klimaty bardziej fińskie, narciarze pojawiają się, nazwy miejscowosci w dwoch jezykach (pamietaja czasy zprzed wojny zimowej). Temperatury okolo -8 wiec cieploW Murmańsku jestesmy o 3:30. Wita na na stacji Artur (doleciał wczoraj samolotem). proponuje nam hotel, ale my wolimy do prywatnej kwater - rozstajemy sie do jutra. Bierzemy taksi do mieszkania Vadima, 150 RUB. Blok jak zawsze straszy wygladem, domofon do Vadima, otwiera nam i wchodzimy. Gość (jak wszyscy Rosjanie) bardzo w porzadku, pijemy herbatke, przegryzamy cos i idziemy spac.Rano pobudka, Vadim idzie do pracy a my zwiedzac. Niestety akurat dzis oceanarium nieczynne


Spotykamy Artura na dworcu kolejowym, kupujemy zarcie (wodke tez) i w pociag. Trafila nam sie wycieczka szkolna, tylko my i wycieczka w pociagu. Jakies kontrole poza tym. Artur i ja nie pijemy, Pawel tak, mowimmy mu ze moga byc klopoty ale wiadomo - suszy go.... okazjue sie ze dzieci tez chleja, sa jakies afery, zawsze pierwsi winni cudzoziemcy, ze 4 kontrole milicji, Pawel narabany, na szczescie wszytsko sie udaje (papiery mamy ok), okazuje sie ze chleja dzieci, a my nic z tym wspolego nie mamy... daja nam spokoj. Po 7h mijamy miejscowosc Polarny Krug

W Piterze wysiadamy, Artur probuje bilet elektroniczny wymienic ale nic z tego, w kasie nie pomogli mu, dopiero gadal z naczelnikiem stacji, ten mu wszystko wyjasnil - teraz niby juz wie. Metrem z przesiadka jedziemy na Majakowska, tam gdzie ma byc hostel. Troche na miejscu krazymy ale znajdujemy sprytnie ukryty hostel (podobnie jak z hostelem w Moskwie bylo, tez krazylismy). Tam sie rozpakowujemy (ja skoczylem do Maka na 2x bigMac - to tutaj najtansze

Rano podudka, herbatka (ja jeszcze do Maka skoczylem na 2x BigMac a oni po drodze do innej knajpki na bliny) i ruszamy na zwiedzanie.W hostelu musielismy sie o 12:00 wymeldowac, ale bagaze pozwolili nam zostawic. Pojechalismy gdzies daleko na polnoc, szukac jakiego pomnika, 2-3h piechota lazilismy (ponieturystycznych czesciach miats przy -27), pominka nie znalezlismy tak do konca (cos tam bylo), ale byl bar, tam po herbatce, bo piwo bylo straszliwie drogie. Potem autobusem na metro, stamtad na Ernitraż. Porobilem zdjecia cerwki (bardzo ladna), wpadlismy na zupke, potem do ksiegarni na ponad godzinę. Potem znow do baru, ja dw piwka i obiad, oni po obiedzie. Pawel w obawie (nieuzasadnionej) przed autobusem bal sie pic piwo. Potem szybko na suveniry (malo czasu) i na metro. I tutaj ZONK, metro ma przerwe (ta stacja) 1,5 więc z buta na Majakowską (2-3 km), szybkie zdjecia po drodze - malo czasu. W hostelu szybko wziac bagaze, herbata i metrem na dworzec autobusowy. Od metra jeszcze 400m piechota. Ja ostatnie zakupy (jedzenie), kantor wymiana reszty rubli na EUR i potem w autobus, tuz przed autobusem KEBAB.
Autobus z Pitera do Rygi siedze obok Pawla - strasznie ciasno niestety. W sroku TV (1 film obejrzelismy), lazienka, mozna kupic zarcie, picie, prowadnica, objasnia wszystko. Full luksus - tyle ze spanie w autobusie to nie to co w pociagu

Wawa - Lwów = 360 km autobus
Lwów - Moskwa = 1499 km
Moskwa - Vorkuta = 2282 km
Vorkuta - Konosha = 1561 km
Konosha - Murmansk = 1312 km
Murmansk - St.Petersburg = 1438 km
Petersburg - Warszawa = 1160 km autobus
Pociagami w sumie: 8092 km
Autobusami w sumie: 1520 km
RAZEM: 9612 km
Zdjęcia w galerii:
http://picasaweb.google.pl/106096029885 ... 05/Vorkuta#
Przejażdżka skuterem video na YouTube:
PS: Witja, jest dla mnie wzorem tego jaki powinien byc człowiek.